MOJE ZMAGANIA Z CHOROBĄ. POKONAŁEM NERWICĘ I ZMIENIŁEM SWOJE ŻYCIE NA LEPSZE !
NERWICA – POKONAŁEM
NERWICA
W czasie kiedy chorowałem na nerwicę lękową, złożyłem sobie obietnicę, czy wręcz przysięgę: jeśli uda mi się z niej wyjść, zrobię wszystko żeby pomóc wyrwać się z jej szponów innym cierpiącym. Dziś realizuję swoje przyrzeczenie i jeśli moje doświadczenia i rady, którymi się tu dzielę, pomogą choćby jednej osobie, ta strona spełni swoją rolę.
Wiem, jak wielkie cierpienie (praktycznie niezauważalne nawet dla najbliższych) przechodzi osoba z nerwicą. Dlatego wydaje mi się, że osoby z tą chorobą mogą być zrozumiane tak naprawdę tylko przez inne osoby, które na nią chorują lub chorowały.
Nie mam wiedzy specjalistyczno-medycznej ani nie jestem mistrzem pióra, aby opisywać moją historię w pełni „profesjonalnie”, jednak uważam, że nie to jest akurat najważniejsze. Liczy się praktyczne, życiowe doświadczenie i rozwiązania a nie naukowe teorie. Po wyleczeniu się z nerwicy, zastanawiałem się, jak mam zrealizować swoją obietnicę. Jak dotrzeć do ludzi i przekazać im moją wiedzę. Wybór był w zasadzie tylko jeden- internet. Wszystko co opiszę poniżej jest moim osobistym doświadczeniem. Poniższe akapity są moim świadectwem w zmaganiu się z nerwicą i walką o swoje nowe życie.
Nerwica – początek
Zacznę od tego, że na początku nie wiedziałem w ogóle, że jest coś takiego jak nerwica lękowa. Nigdy medycyną, a już na pewno psychologią się nie interesowałem. Kiedy ten „stan” mnie dopadł, kompletnie nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Uczęszczałem na studia, na zajęcia zaoczne a w międzyczasie, poszukiwałem pracy, żeby móc opłacić czesne. Pracy w zawodzie (technik-ekonomista) oczywiście nie udało mi się znaleźć, więc przyjąłem się do pracy „na czarno” na budowie. W branży nastąpił jednak zastój i kryzys. A w firmach budowlanych rozpoczęły się zwolnienia… Ja, jak i wielu innych, młodych ludzi, dostaliśmy bilety w jedną stronę… To był dla mnie kolejny cios. Ojciec alkoholik, schorowana matka, teraz zwolnienie z pracy, brak pieniędzy na czesne i w ogóle na życie… To wszystko mnie przerosło, coś we mnie pękło. Coś, co kumulowało i nawarstwiało się już od lat a teraz osiągnęło prawdziwe apogeum. Nawał stresu, problemów, potęgowanych przeze mnie samego, przerodził się w najgłębszą odmianę nerwicy. A muszę dodać, że odkąd tylko pamiętam, zawsze byłem osobą wrażliwą i podatną na krytykę i opinie innych. Trudno znosiłem niepowodzenia. Miałem bardzo niskie poczucie własnej wartości. Każde najmniejsze niepowodzenia potrafiłem niesamowicie wyolbrzymiać. Kompletnie nie dostrzegałem swoich zalet i osiągnięć. Tak byłem wychowany i było to dla mnie normalne, żeby np. nie wychylać się specjalnie ze swoim zdaniem, żeby akurat nie urazić czyichś uczuć czy kogoś do siebie nie zrazić. Starać się być przyjacielem dla każdego, co oznaczało oczywiście rezygnację ze swoich ambicji i zaniechania w zabieganiu o swoje sprawy. Dodam również, że byłem i chyba nadal jestem osobą dosyć nieśmiałą. Przed nerwicą na pewno nie odważyłbym się na publikowanie tak osobistych rzeczy w internecie… Jednak gdzieś w głębi siebie miałem marzenia (chyba jak każdy), oczywiście nigdy nie zrealizowane i nigdy głośno nie wypowiedziane. Marzyłem m.in. o karierze sportowca, marzyłem o sławie, bogactwie… Ze studiów zrezygnowałem po I semestrze. W dziekanacie odebrałem tylko pośpiesznie moją legitymację i tyle mnie tam widzieli… Jednak nie dopilnowałem jednej sprawy, nie dowiedziałem się czy muszę uiścić opłatę za cały rok studiów czy nie. Ta myśl męczyła mnie kolejne tygodnie. Czy uczelnia nie nalicza mi nadal czesnego? W głowie miałem najczarniejsze myśli. Obliczałem sobie ile mogę być już winny uczelni, jeśli faktycznie nadal naliczają mi opłaty… Bałem się do nich zadzwonić i zapytać… Z niepokojem i prawie że drżeniem, wyczekiwałem codziennie na to, jakie listy przyniesie listonosz. I pewnego dnia, stało się. Byłem już tym wszystkim tak nakręcony, że tama puściła. Rano, po wstaniu wstaniu z łóżka zacząłem się po prostu nagle cały trząść. Zrobiło mi się czarno przed oczami. Oblał mnie zimny pot. Serce zaczęło walić jak młotem. I co chyba najgorsze – doznałem okropnych duszności. Kompletnie nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Myślałem, że właśnie bierze mnie jakiś zawał. Szybko otworzyłem okno na całość, próbując zaczerpnąć świeżego powietrza. Jednak im bardziej starałem się to zrobić, im głębsze oddechy próbowałem wziąć, tym gorsze efekty to przynosiło. Do przekonania, że bierze mnie zawał, doszła myśl, że za chwilę po prostu się uduszę!
I tu na chwilę zatrzymam się z moją historią.
Nerwica – duszności
Moim największym utrapieniem, jeśli chodzi o fizyczne dolegliwości związane z nerwicą – to były właśnie duszności. Wiem, że wiele osób ma dokładnie ten sam problem. Dlatego już teraz pragnę Was zapewnić: Przy nerwicy, choćby nie wiem jakie duszności Wam towarzyszyły – NIE UDUSICIE SIĘ. Oczywiście musicie zrobić wszystkie niezbędne badania, które wykluczą somatyczną przyczynę. Jeśli takiej nie stwierdzono, nie macie się czego obawiać, nerwica was nie udusi. Ja sam wiele razy byłem przekonany o tym, że to właśnie ten wdech jest moim ostatnim i więcej razy już nie zaczerpnę powietrza… Dodatkowo towarzyszył mi ucisk w klatce, jakby ktoś położył mi na niej 100kg ciężar! Popadłem w hiperwentylację… Oczywiście wtedy nie miałem jeszcze o tym pojęcia. Nie zdążyłem zapamiętać mojego ostatniego, głębokiego wdechu sprzed nerwicy. Przypomniałem sobie jak to jest wziąć głęboki oddech, dopiero po paru miesiącach… Ale za to, ten moment pamiętam do dziś! Kiedy mi się to udało, był to mój najszczęśliwszy dzień od wielu miesięcy! Dla człowieka chorego na nerwicę, szczytem szczęścia jest wzięcie głębokiego oddechu… Do tego doprowadza nas nerwica. Na dalszy plan schodzą rodzina, praca, kariera, pieniądze. To co dla innych ludzi jest automatyczne, normalne, o czym w ogóle nie myślą – oddychanie, dla nas jest złotem i najważniejszą rzeczą na świecie. Gotowi bylibyśmy zapłacić za to fortunę, żeby móc znów swobodnie oddychać.
Na początku radziłem sobie z dusznościami, poprzez… ziewanie. Co jakiś czas po prostu wymuszałem ziewnięcie i mogłem zaczerpnąć w ten sposób trochę głębszy wdech.
Wracając do opowieści…
Zadzwoniłem szybko po kuzyna, żeby zawiózł mnie do szpitala bo chyba mam zawał. Wystraszony, prawie natychmiast przyjechał. Lekarz pierwszego kontaktu zaczął badanie od standardowego EKG i pomiaru ciśnienia. Wyniki: wszystko w normie. Oczywiście tylko trochę podniesione ciśnienie, ze względu na mój stan lękowy, w jakim cały czas się przecież znajdowałem.
Lekarz chyba domyślił się co mi „dolega” i przepisał mi magnez i jakieś środki uspokajające na bazie naturalnych roślin/składników. Po powrocie, natychmiast zażyłem dawkę leków (m.in. jednorazowo wziąłem 10 tabletek magnezu!) i czekałem na efekty… Te oczywiście przyjść nie mogły. Byłem w takim stanie, że nawet gdybym połknął całe ich opakowania na raz, nic by mi to nie dało.
Nazajutrz, sytuacja jeszcze się pogorszyła. Zacząłem znowu popadać w ten sam stan, w którym byłem rano dnia poprzedniego. Narastający strach, natrętne myśli, których nie mogę w żaden sposób zatrzymać, zimne poty, duszności. I dodatkowo, przerażenie, że leki które dostałem nic mi nie pomagają! Powtórka: znów lekarz, znów badania, znów wyniki w normie. Tym razem, lekarz dał mi jednak skierowanie na dokładniejsze badania: krew, mocz itd. Porobiłem je prawie natychmiast i wróciłem do niego z powrotem. Wyniki: zdrowy jak koń! Byłem w szoku, zmieszany zdezorientowany. Wszystkie wyniki dobre, czy nawet bardzo dobre a ja czuję się tak, jakbym miał zaraz umrzeć. Lekarz dał mi skierowanie do szpitalnej pani psycholog.
Na spotkaniu byłem tylko raz… Rutyna z jaką się spotkałem ze strony „pani doktor”, skutecznie zniechęciła mnie do dalszych wizyt. Poza tym, problemem było dla mnie dojeżdżanie na ewentualne terapie, na które przecież trzeba było wyjść z domu (jedynego miejsca, w którym czułem się bezpiecznie).
Z perspektywy czasu, jestem jednak za to wdzięczny, bo mogłem w ten sposób wziąć sprawy w swoje ręce. I samemu zawalczyć o swoje życie. Jakże lepsze, od tego, które do tej pory prowadziłem. Ale o tym przekonałem się dopiero po tym, jak udało mi się pokonać nerwicę i dosłownie odwrócić swoje życie o 180 stopni!
Tobie też się to uda, choć pewnie w Twoim stanie, w jakim jesteś teraz – trudno Ci w to na razie uwierzyć. Nerwica – rozpoczęcie walki Zacząłem szukać pomocy w internecie.
Na początku skupiłem się na dusznościach i te doprowadziły mnie do: duszności – jeden z objawów nerwicy. Zacząłem chłonąć artykuł za artykułem i wtedy już wiedziałem: mam to. Mam tą nerwicę, która wydaje się być problemem wielu ludzi a nie tylko mnie.
Przyznam szczerze, że nawet wtedy lekko się ucieszyłem- tym, że nie jestem jedynym człowiekiem na świecie z tym problemem. Choć jeszcze przed chwilą byłem co do tego święcie przekonany.
Jestem osobą wierzącą ale wtedy po prostu przeklinałem Pana Boga za to, jaki los mi zgotował i co na mnie zesłał. Zastanawiałem się, za jakie grzechy mnie to spotkało. Czym mu podpadłem, że zesłał na mnie taką karę.
Dopiero później zrozumiałem, że to wcale nie była kara, tylko błogosławieństwo…
Zanim doszedłem do skutecznych metod wychodzenia z nerwicy, minęło jednak trochę czasu. Straciłem przy tym też trochę pieniędzy. Część kasy zarobionej za pracę na budowie, wydałem na kupno najdroższych witamin i wszelkiego rodzaju odżywek. Miałem nadzieję, że pomogą mi postawić mnie na nogi, zregenerują wymęczony organizm, uzupełnią brak witamin itd. Być może to nastąpiło (uzupełnienie wit.), ale wcale nie pomogło mi to w wyjściu z nerwicy.
Szukałem dalej… i coraz bardziej dochodziłem do przekonania, że nerwica to jednak problem przede wszystkim psychiki a nie ciała. Mimo tego, że jej objawy fizyczne były dla mnie bardziej „namacalne”.
I tutaj dochodzimy do pierwszego ważnego punktu: Nerwica, to tak naprawdę nie choroba ale stan Twojej psychiki. Twój umysł, Twoje destrukcyjne myślenie, doprowadza ciało do różnych dolegliwości fizycznych, które „przy okazji” nerwicy odczuwasz.
Pierwszą, ważną rzeczą w mojej drodze do zdrowia, było zdanie sobie z tego sprawy.
Skoro moje destrukcyjne myślenie, potrafiło doprowadzić mnie do takiego stanu, to musi to działać także w odwrotną stronę. Przedtem nie wierzyłem w aż tak wielką siłę ludzkiego umysłu. Jednak najlepszym przykładem na potęgę ludzkiego mózgu, byłem dla siebie – ja sam. Nie mogłem i nie potrzebowałem mieć lepszego dowodu.
Stanąłem przed lustrem i powiedziałem do siebie: skoro moim myśleniem, doprowadziłem się do takiego stanu, musi być również droga powrotna.
Wtedy też postanowiłem, że skoro sam się w to wpakowałem, to sam też potrafię się z tego wydostać.
Odłożyłem na bok tabletki uspokajające. Zarzekłem się: żadnej chemii, żadnych sztucznych środków. Problem jest w mojej głowie. Potrafię wszystko odwrócić sam. Jest droga z powrotem!
Rozpoczęła się moja walka.
Podczas mojego zmagania się z „chorobą” odeszła ode mnie partnerka. Nie rozumiała mojego stanu. Dla niej, na zewnątrz wyglądałem „normalnie”. Jednak moje zachowanie było „dziwne” i „niezrozumiałe”. Przyznam, że nawet bardzo mnie to nie załamało. Miałem przecież „ważniejsze” problemy na głowie.
Priorytetami były dla mnie: swobodne oddychanie, wyjście z ciągłego lęku i niepokoju, bezsenności, agorafobii…
Tak wyglądały moje priorytety w czasie przechodzenia nerwicy.
Tak wyglądają one dla większości ludzi cierpiących z jej powodu.
Na zdj. tzw. Piramida Maslowa.
Po kilku dniach zauważyłem, że boję się opuszczać domu. Było to jedyne miejsce, gdzie czułem się „jako tako”. Gdzie mogłem jakoś egzystować, bo trudno było oczywiście nazwać to ŻYCIEM.
Z czasem nabierałem mimowolnego przekonania, że jest to jedyne miejsce, gdzie mogę czuć się bezpiecznie.
Że poza domem, najpewniej 2-3 minuty po wyjściu, uduszę się lub zemdleję i nikt mi nie pomoże. Takich irracjonalnych przekonań i scenariuszy, które sobie wymyślałem i nimi się karmiłem, było oczywiście dużo więcej.
Zaszyłem się głęboko w domu ze swoją nerwicą i nierozwiązanymi problemami.
Życie uciekało mi przez palce.
Koledzy, jak co roku robili drużynę na halowy turniej piłki nożnej. Futbol (w ogóle sport) to była i jest, moja pasja. Nie mogli na mnie liczyć. Nie dałem rady wyjść z domu… Nie mówiąc już o jakichś treningach, czy graniu w meczach o konkretną stawkę.
Pieniądze na życie zaczęły szybko się kończyć… Wiedziałem, że w takim stanie nie mogę trwać długo. Że muszę pracować nad sobą jeszcze ciężej.
Na początku, musiałem dobrze poznać swojego wroga.
Nerwica bierze się z przewlekłego stresu. Czasem a może nawet często nie zdajemy sobie z tego sprawy, że właśnie jesteśmy na równi pochyłej, prowadzącej do nerwicy czy depresji…
„Stres jest reakcją na zagrożenie. Reakcja stresowa przygotowuje do psychicznego i fizycznego podjęcia działania obronnego. Instynkty przetrwania zaostrzają wrażliwość na otoczenie, wzmacniają siłę mięśni, przepływ krwi i dystrybucję tlenu.”
Kiedy jesteśmy w stanie konfrontacji z niebezpieczeństwem, jedną z reakcji naszego ciała jest wydzielanie adrenaliny, która wywołuje reakcje przetrwania – walki lub ucieczki.
Adrenalina wydzielana jest tak długo, jak długo nasz organizm postrzega daną sytuację jako zagrożenie lub niebezpieczeństwo. Gdy stres jest przenikliwy i długotrwały, musimy płacić za to coraz większą cenę. Stała reakcja na stresujący świat, odbija się negatywnie na układzie nerwowym. Nierozładowane emocje tkwią w naszym organizmie i mogą przerodzić się w chorobę.
Przewlekły stres i poczucie zagrożenia, niepokoju, przeradza się w nerwicę. Nasz organizm nie umie odróżnić prawdziwego zagrożenia od tego wyimaginowanego. W związku z tym, organizm jest w ciągłym napięciu, gotowy do walki lub ucieczki przed „zagrożeniem”.
Kluczem do wejścia na drogę zdrowienia, było dla mnie stopniowe obniżanie ogólnego lęku i niepokoju. Małymi krokami ale konsekwentnie. Musiałem zmieniać moje myślenie, które było tylko i wyłącznie destrukcyjne. Musiałem wyrabiać w swoim mózgu i myśleniu, nowe nawyki.
Aby obniżyć ogólne napięcie i poziom lęku, stosowałem metody, które mnie czymś zajmowały, dzięki którym, choćby na krótkie chwile mogłem oderwać się od myślenia o moim stanie. Osobiście, pomogło mi w tym czytanie książek czy „kolorowych czasopism o wszystkim”. Dobrym sposobem jest też oglądanie TV czy czegoś w internecie. Generalnie jest jedna zasada: muszą to być „lekkie” rzeczy, teleturnieje, quizy itp. Najlepiej nic nie związanego z Twoim stanem. Podczas wykonywania tych czynności, choćby na krótkie chwile mogłem zapominać o mojej nerwicy. Dawałem organizmowi chwile wytchnienia.
Rozluźniały się trochę moje napięte mięśnie. Bo nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo nasze ciało jest napięte w stanie nerwicy. Te 100kg na klatce piersiowej, które być może właśnie odczuwasz (tak jak odczuwałem to ja) to właśnie przez napięte mięśnie.
W ich rozluźnieniu pomogły mi ciepłe kąpiele i okłady na klatkę z termoforu. (CIEPŁO ROZLUŹNIA MIĘŚNIE!) Z dnia na dzień, ciężar na klatce robił się coraz mniejszy.
Jednak to nie było jeszcze to czego oczekiwałem. W ciągłym poszukiwaniu pomocy w internecie, natrafiłem na książkę: „Jak zwalczyć stres i osiągnąć pełen relaks”. To była jedna z 3 książek, które pomogły mi praktycznie całkowicie wyrwać się z nerwicy. Zacząłem stosować metody, które były w niej zawarte i stopniowo zacząłem zauważać rezultaty. Z coraz lepszym skutkiem udawało mi się obniżać napięcie mięśni. A tym samym i poziom ogólnego niepokoju. Dla mnie osobiście, bardzo ważnym w tej książce, był rozdział: ODDYCHANIE.
Dzięki niemu, poznałem i nauczyłem się metody oddychania przeponowego a także dowiedziałem się wielu rzeczy, które z oddychaniem się z wiążą. M.in. że przewlekły stres powoduje spłycenie oddechu, a to z kolei przyczynia się do powstawania uczucia niepokoju, zmęczenia, bólów głowy, depresji…
Oprócz napięcia mięśni, problemów z oddychaniem, ogólnego lęku, agorafobii, miałem jeszcze trzy „efekty uboczne” nerwicy: tzw. odrealnienie, tzw. gula w gardle. i notoryczna suchość w ustach.
Nerwica – odrealnienie
Odrealnienia w trakcie mojej nerwicy, doznałem „tylko” kilka razy. Dla mnie był to stan, w którym znajdowałem się jakby poza swoim ciałem. Jakbym obserwował siebie samego z boku. Umysł wysyła ciągłe sygnały o zagrożeniu ale jakaś cząstka naszego mózgu, mówi nam że jednak tego zagrożenia wcale nie ma. To jest chyba przyczyna tego stanu, dwa sprzeczne ze sobą strumienie myśli, zderzają się ze sobą i jesteśmy wtedy totalnie zdezorientowani – odrealnieni. Przyznam, że odrealnienie było dla mnie dosyć przyjemnym uczuciem. Czułem się wtedy dziwnie, ale przynajmniej nie odczuwałem innych fizycznych objawów, jak 100kg ciężar na klatce, czy wszechobecne napięcie mięśni. Oddychało mi się też lepiej (choć o głębokim wdechu nie mogło być mowy). Nie walczyłem z tym uczuciem, jak już pisałem, dla mnie była to chwila wytchnienia. Tobie też radziłbym z tym nie walczyć. Samo w sobie nie jest groźne. Odejdzie, kiedy Twój ogólny poziom lęku spadnie.
Z ww. książki, dowiedziałem się też bardzo ważnej rzeczy, z której przedtem nie zdawałem sobie sprawy: W jaki sposób moje myśli wpływają na uczucia, odczucia fizyczne i moje zachowanie.
„Zasadniczą tezą jest to, że Twoje emocje nie mają nic wspólnego z rzeczywistymi wydarzeniami.
Między wydarzeniem a emocją występuje realistyczny albo nierealistyczny dialog wewnętrzny. Ten dialog tworzy emocje. Twoje własne myśli, kierowane i kontrolowane przez Ciebie, tworzą niepokój, złość depresję…”
Drugą książką, dzięki której postawiłem wielki krok naprzód w mojej walce z nerwicą, było „Przebudzenie” – Anthony de Mello. Ta książka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Wszystkie rzeczy, cały mój światopogląd, priorytety, którymi do tej pory się kierowałem, zacząłem poddawać pod głębokie rozmyślanie.
Ta książka otworzyła mi oczy na to co naprawdę jest ważne i na rzeczy, które przez lata uważałem za ważne a w gruncie rzeczy okazały się błahostkami, lub sprawami drugiego, czy nawet trzeciego planu.
Nie będę oczywiście przepisywał tu książki, ale szczerze polecam jej kupno. Mnie bardzo pomogła wyjść z nerwicy. Jestem przekonany, że pomoże i Tobie. Co ważne, korzyści z tej książki mogę czerpać nadal, już po wyleczeniu z nerwicy. M.in. dzięki niej, nie boję się o to, że nerwica może domnie wrócić…
Nerwica – agorafobia
Jak poradziłem sobie z Agorafobią? Oczywiście na początku nie wiedziałem, że jest w ogóle jakaś fachowa nazwa na takie zaburzenie.
Agorafobia- irracjonalny lęk przed przebywaniem na otwartej przestrzeni, wyjściem z domu, wejściem do sklepu, tłumem, miejscami publicznymi, samotnym podróżowaniem, wywołany obawą przed napadem paniki i brakiem pomocy. Częstą cechą epizodu jest występowanie lęku napadowego. Objawami towarzyszącymi zaburzeniu są również często: depresja, natręctwa i fobia społeczna – źródło: wikipedia.
Na agorafobię zastosowałem tzw. terapię poznawczo-behawioralną.
„Terapia poznawczo-behawioralna może pomóc zmienić sposób myślenia („poznawczość”) i zachowania („behawioryzm”), co przyczynia się do poprawy samopoczucia. W odróżnieniu od innych rodzajów psychoterapii, terapia poznawczo-behawioralna, zajmuje się problemami i trudnościami „tu i teraz”. Nie skupia się na przyczynach dręczących nas problemów, ani na uprzednio pojawiających się objawach, lecz poszukuje sposobów poprawienia stanu świadomości pacjenta w chwili obecnej.” Tyle książkowej definicji.
W praktyce polega ona na przełamywaniu swojego strachu, podejmowaniu wyzwań przy jednoczesnym dialogu z samym sobą, podczas ich wykonywania.
Ja stosowanie tej metody rozpocząłem od bardzo małych kroczków. Po całym domu poruszałem się dosyć swobodnie, ale wyjście z niego stanowiło już problem.
Najpierw zacząłem wychodzić na zewnątrz, dosłownie na 1 minutę. Zdania jakie wtedy do siebie mówiłem, to m.in.: Nic mi nie będzie, nie ma żadnych racjonalnych przesłanek do tego, że może mi się coś stać. To mój umysł płata mi figle. Wcale nie muszę się bać, zawsze mogę przecież wrócić. Spróbuję wytrzymać jeszcze trochę. Za każdym razem robię postępy.
Ogólnie, racjonalizujemy jak się tylko da. Tłumaczymy sobie w myślach a najlepiej na głos, że nic nam nie grozi. I że odczuwane zagrożenie jest tylko wytworem naszej wyobraźni. Że w naszym obecnym stanie, jest w sumie czymś normalnym.
Ważne jest, żeby po każdym takim „wyczynie” chwalić siebie samego. Każdy mały sukcesik, buduje naszą pewność siebie i wzmacnia poczucie wartości, które jest u nas na bardzo niskim poziomie. W miarę nabierania pewności siebie, zacząłem oddalać się od domu coraz bardziej. Dużym krokiem w walce z agorafobią było dla mnie wybranie się do sklepu, oddalonego od mojego domu o jakieś 0,5 km. Pamiętałem o terapii poznawczo-behawioralnej i drogą cały czas mówiłem do siebie. Trochę obawiałem się, że mogę spotkać kogoś znajomego i będę „musiał” zatrzymać się na rozmowę, ale nic takiego nie miało miejsca. Po powrocie byłem oczywiście ogromnie zadowolony i dumny z siebie! Dopisałem do listy kolejny sukces.
Od tamtego czasu, zacząłem wieczorami biegać, czy raczej truchtać koło domu. Na początku bałem się „uduszenia”, ale praktykowałem już oddychanie przeponowe, znałem mechanizm oddychania z książki „Jak zwalczyć stres i osiągnąć pełen relaks”, więc moja pewność siebie bardzo się poprawiła.
Wysiłek fizyczny pozwolił mi z kolei zredukować napięcie moich mięśni. Ciężar z klatki znikał praktycznie z dnia na dzień. Tak wspaniale odczuwalne przeze mnie efekty, dodawały mi sił do dalszej pracy nad sobą.
Nerwica – gula w gardle
Jak poradziłem sobie z tzw. gulą w gardle?
Był to kolejny „fizyczny – uboczny efekt” mojej nerwicy. Przed wybuchem apogeum mojej nerwicy, ważyłem około 85kg. Po ok. 3 tygodniach trwania nerwicy, waga spadła mi do 77kg! Przyznam, że teraz chciałbym umieć zrzucać wagę w takim tempie;) Wtedy nie było mi jednak do śmiechu. Do głowy przybrałem sobie kolejną natrętną myśl, ze jeśli w takim tempie będę chudł, wykończę się całkowicie w 2 miesiące.
Nie byłem w stanie przełknąć kawałka pokarmu. Jedyne co przechodziło mi przez gardło, to płyny: zupy bez dodatków, makaronu albo herbata.
Na tą specyficzną dolegliwość nie znalazłem pewnie działającej metody. Myślę, że wraz z ogólnym spadkiem napięcia mięśni (cały przełyk z nich się składa) ten problem stopniowo u mnie znikał. Ważne było oczywiście również to, że uświadomiłem sobie, że jest to po prostu sprawa związana z moją nerwicą a nie jest to jakaś tajemnicza choroba. Problem z gulą w gardle zniknął, nawet nie wiem dokładnie kiedy. Stopniowo konsumowałem coraz więcej, coraz większe kawałki itd.
Tutaj pomogła mi metoda rozproszenia mojej uwagi od samej czynności jedzenia. Tzn. jedząc, oglądałem np. TV lub czytałem gazetę, starając się skupić właśnie na tych czynnościach.
To był chyba klucz w uporaniu się z tą dolegliwością. Nerwica – inne dolegliwości Problemem była dla mnie również notoryczna suchość w ustach i biały nalot na języku i ustach.
Dbałem o higienę jamy ustnej ale problemu nie mogłem rozwiązać. Często piłem wodę mineralną (małymi łykami) ale suchość nie znikała. Te problemy zaczęły ustępować dopiero wtedy, kiedy obniżałem ogólne napięcie nerwowe w moim ciele. Zaczynałem coraz więcej jeść, pić i problem w zasadzie zniknął sam.
Nerwica – bezsenność
Ogromną bolączką była dla mnie bezsenność.
Przez pierwszych kilka nocy, nie spałem w ogóle. W dzień wyglądałem jak zombie: wykończony, snujący się/człapiący po domu, podkrążone, przekrwione oczy…
Po kilku nieprzespanych nocach, udawało mi się potem zasypiać nad ranem. Wtedy, kiedy domownicy świecili światło i szykowali się do pracy. Zasypiałem ze słuchawkami na uszach, bo wtedy nie słyszałem swojego oddechu i nie skupiałem się na nim. Z czasem udawało mi się spać coraz więcej. Nie tylko w nocy. Ucinałem sobie drzemki w środku dnia. Starałem się zasypiać kiedy tylko poczułem, że mój organizm się tego domaga.
Na sen również nie stosowałem żadnych tabletek. Po prostu mój mózg sam wyłączał mnie z funkcjonowania i zasypiałem.
Nawet jeśli Tobie wydaje się, że nie masz żadnych szans na sen, uwierz mi, zaśniesz kiedy tylko Twój organizm przekroczy niewidzialną barierę wytrzymałości bez snu. U każdego z nas ta granica może być oczywiście inna. Ja zasnąłem po kilku bezsennych nocach (2-3?).
Chciałbym w tym momencie podkreślić, że przez cały okres nerwicy (poza pierwszymi, chyba dwoma dniami) nie stosowałem żadnych tabletek, proszków uspokajających itp.
Zażywałem jedynie Magnez. Biorę go zresztą do dziś- 2-3 drażetki na tydzień, żeby uzupełnić ewentualne niedobory tego bardzo ważnego pierwiastka.
Krótka charakterystyka: MAGNEZ – KRÓL ŻYCIA prof. dr hab. Alfreda Graczyk, kierownik Pracowni Biochemii i Spektroskopii w Instytucie Optoelektroniki Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie:
Magnez, zaliczany do najcenniejszych biopierwiastków, pełni w ludzkim organizmie wyjątkową rolę. Bierze udział w przebiegu fotosyntezy, uczestniczy w ważnych reakcjach enzymatycznych. Aktywuje, jak dotychczas udało się ustalić, ponad 320 enzymów. Coraz lepsze metody badań analitycznych umożliwią zapewne odkrycie nowych właściwości tego niezwykłego pierwiastka który, jak mówił prof. Julian Aleksandrowicz, jest „królem życia“.
Proces wychodzenia z ostrej nerwicy zajął mi ok. 3 miesięcy. Po tym czasie, mogłem nieśmiało zacząć odzyskiwać moje życie towarzyskie. Oczywiście nie było mowy o byciu duszą towarzystwa przez kilka godzin, ale każdy kolejny wypad poza dom, zapisywałem sobie na konto moich sukcesów. Ja na początku moje małe sukcesy zapisywałem sobie w notesie. Później zacząłem robić to w głowie. Ale to z przyzwyczajenia się do stosowania terapii poznawczo-behawioralnej i rozmów z samym sobą 🙂
W trakcie procesu wychodzenia z nerwicy miałem wiele trudnych momentów.
Po okresie szybkich postępów, spotykał mnie regres, pojawiały się znów natrętne myśli, szare dni, wkradało się uczucie beznadziei. Że nerwica znów wraca, że moja praca idzie/poszła na marne.
Ale wtedy znów pomagało mi racjonalizowanie, mówienie do siebie na głos i w myślach:
Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Nawroty nerwicy to normalna część terapii. Świadczą (nawroty) tylko o robionych przeze mnie postępach. Nie jestem jeszcze w pełni zdrowy, takie sytuacje są jak najbardziej normalne. Gorsze dni, chwile, dotykają nawet ludzi całkowicie zdrowych a co dopiero tych, którzy dopiero wychodzą z nerwicy.
Takie i podobne zdania, bardzo mi wtedy pomagały. Pomogą i Tobie. Nie poddawaj się, nawroty nerwicy, gorsze samopoczucie to normalna rzecz w procesie zdrowienia. Wiem, że być może trudno Ci to teraz zrozumieć, ale z nawrotów powinieneś być nawet zadowolony! Świadczą tylko o tym, że robisz postępy!!! Robisz postępy!!!
Powtórz to na głos kilka razy: Nawroty nerwicy świadczą o tym, że robię systematyczne postępy.
To normalne w procesie zdrowienia!
Ostatnią książkę jaką chciałbym Ci polecić to: KOD UZDRAWIANIA Alexandra Lloyda i Bena Johnsona.
Dzięki niej, poznałem jeszcze lepiej cały mechanizm działania stresu, który jest największym naszym wrogiem i przyczyną naszej nerwicy.
Stosowany przeze mnie kod znakomicie rozładowuje moje napięcie, dosłownie w 1-2 minuty całe moje ciało staje się niesamowicie rozluźnione. Tą metodę stosuję do dzisiaj, pozwala mi się odstresować w dosłownie kilka chwil. Szczerze polecam i Tobie.
Nerwica – czerwienienie się
Jeszcze inną metodą, która okazała się dla mnie bardzo pomocna, szczególnie przy czerwienieniu się – jest stosowanie afirmacji Hepika. [Odkąd pamiętam, chyba zawsze reagowałem w ten sposób na niewygodne dla mnie sytuacje, ale w czasie nerwicy czerwieniłem się przy byle rozmowie na jakikolwiek temat, nawet z członkami rodziny!]
Dokładnie: Afirmacja na pewność siebie i Afirmacja nowych horyzontów.
Dzięki stosowaniu tej metody, mam coraz więcej pewności siebie w różnych sytuacjach międzyludzkich. Potrafię wyrażać swoje zdanie, potrafię być asertywny.
Teraz, z perspektywy czasu, jestem szczęśliwy i wdzięczny za tą nerwicę, której doświadczyłem.
Pana Boga, którego tak przeklinałem, ze łzami w oczach przepraszałem, ale przede wszystkim mu dziękowałem!
Dziękowałem mu za „zesłanie” na mnie tej nerwicy, która odmieniła moje życie na zawsze. Oczywiście na lepsze. Dzięki niej, zmieniłem swoje myślenie, stałem się innym – lepszym człowiekiem. Umiem spojrzeć na różne sprawy z odpowiednim dystansem. Jestem o wiele odporniejszy na stres. Widzę to po niektórych sytuacjach, w których jeszcze jakiś czas temu, pewnie zacząłbym panikować i rysować przed sobą czarne scenariusze.
To oczywiście nie jest cudowna opowieść jak z bajki, z happy-endem wszystkiego. Moje problemy rodzinne nie są jeszcze rozwiązane, sytuacja finansowa też nie jest rewelacyjna, ale teraz mam możliwości i siły żeby to naprawiać!
Nie ma w moim umyśle praktycznie żadnych barier, których nie umiałbym pokonać.
Jeśli jakaś się pojawia, mówię sobie:
Chłopie, pokonałeś nerwicę lękową bez niczyjej pomocy, bez psychoterapeutów, psychologów, bez chemicznych środków. Wszystko to zawdzięczasz sobie! Masz ogromną siłę, z której do tej pory nawet nie zdawałeś sobie sprawy! Jesteś silny psychicznie, nie ma przed tobą żadnych barier, bo one istnieją tylko w twojej głowie!
Pokonałem swojego upiora, pokonałem swoją nerwicę, odzyskałem swoje życie i mogę cieszyć się z niego w 100%. Po przebytej nerwicy, wiem że żyję pełnią życia! Nie jestem oczywiście wolny od problemów, stresów, niepowodzeń, ale hej – nikt nie jest!
Różnica jest jednak taka, że one nie zatruwają mi teraz życia tak, jak robiły to przed moją nerwicą.
Tobie też uda się ją pokonać. Idź do przodu, stosuj terapię, nie załamuj się nawrotami, bo one są normalną częścią w procesie zdrowienia.
Nie daj odebrać sobie Twojego życia nerwicy, bo ona nawet nie jest chorobą! To Ty ją stworzyłeś i to Ty masz nad nią władzę. Każ wynosić się jej z Twojego życia! Walcz o swoją przyszłość! I nie poddawaj się. Efekty przyjdą na pewno a nagrodą będzie w końcu szczęśliwe życie.
Życzę Ci wytrwałości i siły, mam nadzieję, że moja historia choć trochę doda Ci nadziei i wiary w to, że możesz pokonać nerwicę. Ja to zrobiłem, Ty też możesz.